Tróje dzieci z sierocińca zostało wychowywanych, a właściwie współwychowywanych, bo cały czas były w sierocińcu, przez tajemniczego Ojca. Jednakże wychował ich na wiernych sobie złodziei. Po udanym skoku w Europie wracają do Hong Kongu, tu jednak czeka ich niespodzianka, gdyż ich życie nie jest już bezpieczne. Ale czy stoi za tym ich Ojciec?
Reżyser, którego nazwisko stało się synonimem mocnego kina akcji i zabawna, romantyczna opowieść utrzymana w łotrzykowskim duchu, rozgrywająca się w plenerach Lazurowego Wybrzeża? Czemu nie. Realizowane w tym okresie filmy Woo, były jego osobistą wędrówką przez gatunki i konwencje; tym razem przyszedł czas na spotkanie z komedią.
Wielkie gwiazdy kina hongkońskiego - Chow Yun-fat, Leslie Cheung i Cherie Chung, wcielają się w trójkę sierot, wychowanych przez swojego opiekuna na złodziei, specjalizujących się w finezyjnych kradzieżach dzieł sztuki. Jak to często bywa, na swój ostatni skok wybierają przejęcie pewnego przeklętego obrazu, który przyniesie im sporo kłopotów.
Zarówno "Killer" jak i "Kula w głowie" były sukcesami artystycznymi, ale nie przyniosły spodziewanych zysków. Woo zwrócił się więc ku lżejszemu gatunkowi, aby ponownie zdobyć zaufanie producentów i serce swojej widowni. Zrealizowany w dziesięć tygodni "Był sobie złodziej" spełnił tę rolę znakomicie, ujawniając mniej oczywiste oblicze twórcy.
Pojawiają się tu nawiązania do lżejszego Hitchcocka i "Różowej pantery", ale też do "Julesa i Jima" Truffauta czy "Ojca chrzestnego" Coppoli. Humor, często przechodzący w brawurowy slapstick, miesza się z cieszącą oko akcją i najwyższej jakości baletowymi strzelaninami.